Po raz kolejny Agnieszka: miłośniczka sztuki cyrkowej wybrała się do cyrku. Tym razem był to czeski Cirkus Humberto. Poniżej publikuję recenzje Agnieszki z przedstawienia tego cyrku. Miłej lektury!
„Jakby wkraczali w świat baśni pod osłoną gwiazd”.
Zwyczajnie niezwyczajna niedziela, bo 26 maja, a więc Dzień Matki. Piękny dzień. Można go świętować na różne sposoby. Ja wybrałam dość nietypowy – wybrałam się do Czech do miejscowości Frydek Mistek – zaledwie trzydzieści kilka kilometrów od polskiej granicy. A tam, na dużym placu stoi duży, czerwono – żółty namiot, który należy do Cyrku Humberto. Samochody i przyczepy kempingowe ułożone w kształcie prostokąta, a w samym środku tej układanki, główny „bohater” tego miasteczka, czyli namiot cyrkowy.
Podchodzę do kasy, która króluje na samym przodzie i kupuję bilety na program. W kasie jest starsza, urocza Pani, która zaprasza Nas do obejrzenia zwierząt, które mieszkają w cyrku. Wyznaczoną ścieżką idę w kierunku słoni, które widać już z daleka. Dwa, ogromne, ciemnoszare zwierzaki obracają się, jakby słyszały szelest trawy i ochoczo podchodzą do ogrodzenia. Mam wrażenie, że pozdrawiają nas trąbami, lub czekają na smakołyk.....niestety, nie przygotowałam się na taką okoliczność i mogę im tylko powiedzieć kilka miłych słów. Troszkę żal rozstać się z pięknymi słoniami, ale czekają inne zwierzęta. Kilka kroków dalej, jest miejsce, gdzie są lamy, konie, wielbłądy, kozy i osiołek. Kilka z nich wygrzewa się w słonku na zewnątrz leniwe skubiąc trawę. Pozostałe zaś są w stajni w towarzystwie dwóch pracowników i jedzą. Biały koń na nasz widok uśmiecha się niemal dookoła głowy. Wygląda to bardzo zabawnie. Kolejnym „przystankiem” jest miejsce, gdzie są lwy. Niektóre kociaki śpią, inne odpoczywają i raz po raz łypią na nas okiem. Obok lwów są trzy niedźwiedzie – dwa dorosłe, jeden misio – dzieciak. Te futrzaki też korzystają ze słonka i łapią opaleniznę. Pod koniec wycieczki po zwierzyńcu, spotykamy grupę ślicznych pudli w różnych kolorach. Po krótkim zachwycie opuszczamy cichutkie miasteczko cyrkowe.
Dochodzi godzina 15.30 kiedy po raz kolejny podjeżdżamy pod cyrk. Przy wejściu jest już trochę ludzi. Obsługa zaczyna wpuszczać gości do środka i ja też trafiam pod namiot. Mijam wąskie przejście, gdzie ustawione są już stoiska do sprzedaży popcornu i waty cukrowej i kilka kroków dalej jestem już w samym środku tego miejsca, gdzie wszystko staje się możliwe, tylko trzeba w to wierzyć. W tle leci muzyka z filmu „The Greatest Show”, co sprawia, że ciarki chodzą mi po plecach, a wyobraźnia „rozwija skrzydła”. Rozglądam się dookoła, zachwycając się kawałek po kawałku cyrkiem wewnątrz, gdzie króluje krwistoczerwony kolor, gdzieniegdzie przeplatany dodatkami w kolorze srebrnym i żółtym. Kopuła namiotu usłana jest drobno gwiazdkami, których urok dopełniają „tańczące” światła w różnych odcieniach. Loże oddzielone od areny gustownie przystrojonymi bandami coraz bardziej wypełniają się przybyłymi gośćmi. Również sektory są coraz bardziej zatłoczone. Panuje lekki chaos wśród widzów, którzy szukają najlepszych miejsc i przemieszczają się z miejsca na miejsce. Między przybyłymi miłośnikami cyrku krąży dziewczyna w przepięknym ubraniu i sprzedaje cyrkowe gadgety dla dzieci i program Cyrku Humberto. Oprócz niej są jeszcze pracownicy cyrku, którzy pilnują porządku przy zajmowaniu miejsc w lożach. Wszystko działa sprawnie i w bardzo miłej atmosferze.
Wybija godzina 16.00. Cicha muzyka milknie, światła bledną, robi się tajemniczo i każdy wyczekuje, co się teraz wydarzy. Na arenę wkracza pan Hynek Navratil i zaprasza wszystkich na program. Kiedy On usuwa się z pierwszego planu w tył, na jego miejsce pojawia się młody chłopak, który, przy delikatnie brzmiącej muzyce, w przepiękny sposób, „otwiera drzwi” do kolejnego etapu tego, jakże przecudnego spektaklu.
Po tym wstępie, przychodzi czas na występ pierwszej Artystki. Jest nią Alexandra Rizaeva z Rosji. Prezentuje ona akrobacje na maszcie – ciekawy, naprawdę ładny występ, który ogląda się z wielką przyjemnością. Jedynie, czego mi tam brakowało, to typowy, cyrkowy kostium, który jest wizytówką każdej Artystki. Alexandra wystąpiła w czarnej bluzce i ciemnych jeansach i to, niestety, odebrało finezji temu występowi. Kolejnym Artystą był Hynek Navratil Jr i jego fenomenalny pokaz ekwilibrystyki. Ta precyzja, to skupienie, ta radość bycia na arenie i niezwykłe umiejętności oczarowały nie tylko mnie. Majstersztyk! Następnie na scenie pojawia się Hynek Navratil Senior ze swoimi kochanymi i ślicznymi pudlami. Pieski zaprezentowały swoje wdzięki i zdolności, pobiegały, rozbawiły nieco publiczność i ustąpiły miejsca Artystce z Wielkiej Brytani. Antonia Cawley, bo tak Jej na imię, popisała się żonglerką kapeluszami. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Było ciekawie, inaczej troszkę, co nie znaczy źle. Dwa razy, co prawda, spadły jej te kapelusze, ale nie przeszkadzało mi to. Zdarza się. Występ był tak miły, że ten mały błąd w ogóle nie miał znaczenia. Były już pieski, więc teraz przyszedł czas na nieco większe pupile i dlatego też na arenie pojawiły się najpierw wielbłądy. Urocze stworzenia majestatycznie kroczyły, raz wolniej, raz szybciej, po arenie robiąc bardzo nieznaczne „sztuczki”, które uprzyjemniły tylko ich występ. Jedna wielbłądzica nie omieszkała ukraść nam popcorn, co rozbawiło wszystkich, którzy mieli okazję to zobaczyć. Kolejno na arenę wkroczyły konie i zebry. Równie miło oglądało się te zwierzaki, które cudnie prezentowały się na bajecznie oświetlonej arenie. Po ich występie przyszedł czas na słonie – Sharon i Baby. Ogromne, ciemnoszare stworzenia wkroczyły na arenę tak lekko, jakby były uszyte z pluszu. Towarzyszył im Amedeo Folco z Włoch. I w tym momencie zaczął się przepiękny pokaz. Amedeo krążył między słoniami, a one z gracją i uroczą pewnością siebie prezentowały się gościom przybyłym pod namiot. Wydaje się to wprost niewiarygodne, że tak wielkie zwierzęta mogą z taką zwiewnością stąpać po arenie. Urzekła mnie ta więź, jaka była wyczuwalna między Artystą z Włoch, a jego przyjaciółmi słoniami. Tym wspaniałym występem zakończyła się pierwsza część programu.
Kilkunastominutowa przerwa dała okazję do zakupu przekąsek, napojów, a także do zrobienia zdjęć z Sharon i Baby. Nie omieszkałam nie skorzystać z okazji, aby w mojej kolekcji znalazła się fotka z takimi „osobistościami” cyrku. Wrażenie, jakie człowiek odczuwa stając niemal oko w ….. nogę słonia, jest nie do opisania. Na co dzień nie mamy okazji spotkać tak niezwykłych zwierząt, które okazały się bardzo przyjazne, a to oznacza, że nie traktują ludzi, jako swoich oprawców. Resztę przerwy spędziłam przyglądają się pracownikom cyrku, jak sprytnie układają zabezpieczenia niezbędne do rozpoczęcia drugiej części programu.

Nadchodzi czas, gdy ludzie powoli wracają pod namiot, a arena jest gotowa na ciąg dalszy spektaklu. Zaczyna się. Na arenę wkraczają lwy – jeden za drugim, powoli, ale pewnie. Zajmują swoje miejsca (wcześniej przygotowane „stołeczki”) i wypatrują swojego tresera – choć tu lepiej brzmi słowo – przyjaciela. Tym Kimś jest, wspomniany wcześniej, Hynek Navratil Jr. Są już w komplecie i zaczynają bawić i zadziwiać publiczność. Lwy z dumnie uniesionymi głowami, lwice z kobiecą gracją czarują publikę. Wśród tych dzikich kotów są dwie młodziutkie lwie dziewczynki – Athena i Helena. Obie są cudowne, ale Helena jest zdecydowanie bardziej niesforna i drażni się z Hynkiem niemal cały występ. Dzidzia Helena z cała pewnością zdobyła serca wszystkich obecnych tego dnia pod namiotem. Jakby świadoma swojej niezwykłości, bezczelnie ogląda się naokoło, sprawdzając zapewne, czy każdy widzi, jaka dziś jest niegrzeczna i dowcipna, a co za tym idzie, przeurocza. Po długim przedstawieniu nadchodzi czas, kiedy dzikie koty muszą opuścić arenę. Wielka szkoda, bo z cała pewnością, był to najlepszy punkt programu. Dodam jeszcze, że lwica, która była ostatnia w kolejce do wyjścia, nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie dostała buziaka i przytulasa od Hynka. Kiedy arena znowu była pusta, na plawicie pojawił się duet – Antonia i David z Czech, którzy zaprezentowali niezwykle przyjemny pokaz magii. David był głównym „czarodziejem”, a Antonia dzielnie mu towarzyszyła ubrana co rusz w nowy, śliczny kostium. Żałuję tylko, że ich show był taki krótki. Po emocjach związanych ze zwierzętami i czarami przychodzi kolej na pokaz akrobatyki w wykonaniu Alexandry Sazonovej z Uzbekistanu. Młoda dziewczyna i trapez kołowy. Było ciekawie, perfekcyjnie i bardzo miło. Cały pokaz idealnie dopasowany do muzyki. Ale i tutaj ponownie muszę wspomnieć o kostiumie – było smutno, bez efektu wow. Zdecydowanie przyjemniej jest, gdy Artystka swój perfekcjonizm i artyzm „ubierze” w subtelny, ale piękny kostium. Kiedy Alexandra wróciła za kurtynę, jej miejsce zajął niedźwiedź. Świetny misio i Hynko Jr bawili się razem na arenie jak dobrzy koledzy. Było kilka sztuczek, ale wszystko w granicach rozsądku. Niedźwiedź nie odstępował swojego tresera/przyjaciela na krok i widać było tą przyjaźń i zaufanie między nimi. Następnie na arenę wyszedł Ludwig i ponownie widziałam genialny występ. Artysta zaprezentował antypody i było spektakularnie. Swoboda, precyzja, opanowanie. Duma połączona z radością, która malowała się na twarzy Artysty po udanym występie dopełniła jego pokaz i z całą pewnością należał on do jednych z trzech najlepszych punktów tego programu. Ostatnimi Artystami byli Mesa Brothers z Kolumbii, którzy wystąpili na wysokiej linii poziomej. Ich pokaz był bardzo profesjonalny, ale nie na tyle ciekawy, aby mnie zachwycił. Jednak nie zmienia to faktu, że Artyści zaprezentowali klasę, talent i precyzję.
Jak w każdym cyrku, tak i w tym, musi być Klaun. W Cyrku Humberto tą zaszczytną „rolę” pełnił Steven Munoz z Portugalii. Klaun Steven miał kilka repryz i jedno entree. I repryzy i entree były nawet śmieszne, ale nie zachwyciły. Przynajmniej mnie. Nie umiem wytłumaczyć, czy Steven jeszcze nie jest zbyt dobry w swojej profesji, czy ja jestem zbyt wymagająca. Może to wynikać z faktu, że widziałam na arenie genialnego Komika Cyrkowego i, jak już gdzieś kiedyś wspomniałam, wysoko zawiesił poprzeczkę kolegom po fachu.
Nie mogę zapomnieć i nie wspomnieć o pracownikach technicznych w Cyrku Humberto, którzy zachwycili mnie swoim pełnym zaangażowaniem w swoją pracę, sprytem, szybkością i genialną współpracą.
Kiedy program dobiegł końca na arenę wyszli wszyscy Artyści. Pierwszy wkroczył Hynek Navratil Jr ubrany w czerwony, dopasowany frak, pasujące kolorystycznie spodnie, czarne buty i cylinder. Po króciutkiej chwili dołączyli do Niego pozostali Artyści. Wszystko to w rytm piosenki „This is me”. Szalejące światła, prześlicznie ubrani i uśmiechnięci Artyści falujący do muzyki, oklaski. Oczarowana tym wszystkim poczułam łzy na policzkach. Otarłam szybko „dowody” mojego wzruszenia. Niepotrzebnie. W ułamek sekundy byłam już zalana łzami. Emocje. Było mi teraz wszystko jedno, czy Ktoś to zobaczy. Podobało mi się. Szalenie mi się podobało. Płakałam, bo było przepięknie, bo nadszedł koniec i musiałam opuścić Świat, w którym wszystko jest możliwe...
Ale ja tam wrócę...!!
W dziale ZDJĘCIA są fotografię z Cyrku Humberto, których autorem jest również Agnieszka.

Zwyczajnie niezwyczajna niedziela, bo 26 maja, a więc Dzień Matki. Piękny dzień. Można go świętować na różne sposoby. Ja wybrałam dość nietypowy – wybrałam się do Czech do miejscowości Frydek Mistek – zaledwie trzydzieści kilka kilometrów od polskiej granicy. A tam, na dużym placu stoi duży, czerwono – żółty namiot, który należy do Cyrku Humberto. Samochody i przyczepy kempingowe ułożone w kształcie prostokąta, a w samym środku tej układanki, główny „bohater” tego miasteczka, czyli namiot cyrkowy.
Podchodzę do kasy, która króluje na samym przodzie i kupuję bilety na program. W kasie jest starsza, urocza Pani, która zaprasza Nas do obejrzenia zwierząt, które mieszkają w cyrku. Wyznaczoną ścieżką idę w kierunku słoni, które widać już z daleka. Dwa, ogromne, ciemnoszare zwierzaki obracają się, jakby słyszały szelest trawy i ochoczo podchodzą do ogrodzenia. Mam wrażenie, że pozdrawiają nas trąbami, lub czekają na smakołyk.....niestety, nie przygotowałam się na taką okoliczność i mogę im tylko powiedzieć kilka miłych słów. Troszkę żal rozstać się z pięknymi słoniami, ale czekają inne zwierzęta. Kilka kroków dalej, jest miejsce, gdzie są lamy, konie, wielbłądy, kozy i osiołek. Kilka z nich wygrzewa się w słonku na zewnątrz leniwe skubiąc trawę. Pozostałe zaś są w stajni w towarzystwie dwóch pracowników i jedzą. Biały koń na nasz widok uśmiecha się niemal dookoła głowy. Wygląda to bardzo zabawnie. Kolejnym „przystankiem” jest miejsce, gdzie są lwy. Niektóre kociaki śpią, inne odpoczywają i raz po raz łypią na nas okiem. Obok lwów są trzy niedźwiedzie – dwa dorosłe, jeden misio – dzieciak. Te futrzaki też korzystają ze słonka i łapią opaleniznę. Pod koniec wycieczki po zwierzyńcu, spotykamy grupę ślicznych pudli w różnych kolorach. Po krótkim zachwycie opuszczamy cichutkie miasteczko cyrkowe.
Dochodzi godzina 15.30 kiedy po raz kolejny podjeżdżamy pod cyrk. Przy wejściu jest już trochę ludzi. Obsługa zaczyna wpuszczać gości do środka i ja też trafiam pod namiot. Mijam wąskie przejście, gdzie ustawione są już stoiska do sprzedaży popcornu i waty cukrowej i kilka kroków dalej jestem już w samym środku tego miejsca, gdzie wszystko staje się możliwe, tylko trzeba w to wierzyć. W tle leci muzyka z filmu „The Greatest Show”, co sprawia, że ciarki chodzą mi po plecach, a wyobraźnia „rozwija skrzydła”. Rozglądam się dookoła, zachwycając się kawałek po kawałku cyrkiem wewnątrz, gdzie króluje krwistoczerwony kolor, gdzieniegdzie przeplatany dodatkami w kolorze srebrnym i żółtym. Kopuła namiotu usłana jest drobno gwiazdkami, których urok dopełniają „tańczące” światła w różnych odcieniach. Loże oddzielone od areny gustownie przystrojonymi bandami coraz bardziej wypełniają się przybyłymi gośćmi. Również sektory są coraz bardziej zatłoczone. Panuje lekki chaos wśród widzów, którzy szukają najlepszych miejsc i przemieszczają się z miejsca na miejsce. Między przybyłymi miłośnikami cyrku krąży dziewczyna w przepięknym ubraniu i sprzedaje cyrkowe gadgety dla dzieci i program Cyrku Humberto. Oprócz niej są jeszcze pracownicy cyrku, którzy pilnują porządku przy zajmowaniu miejsc w lożach. Wszystko działa sprawnie i w bardzo miłej atmosferze.
Wybija godzina 16.00. Cicha muzyka milknie, światła bledną, robi się tajemniczo i każdy wyczekuje, co się teraz wydarzy. Na arenę wkracza pan Hynek Navratil i zaprasza wszystkich na program. Kiedy On usuwa się z pierwszego planu w tył, na jego miejsce pojawia się młody chłopak, który, przy delikatnie brzmiącej muzyce, w przepiękny sposób, „otwiera drzwi” do kolejnego etapu tego, jakże przecudnego spektaklu.
Po tym wstępie, przychodzi czas na występ pierwszej Artystki. Jest nią Alexandra Rizaeva z Rosji. Prezentuje ona akrobacje na maszcie – ciekawy, naprawdę ładny występ, który ogląda się z wielką przyjemnością. Jedynie, czego mi tam brakowało, to typowy, cyrkowy kostium, który jest wizytówką każdej Artystki. Alexandra wystąpiła w czarnej bluzce i ciemnych jeansach i to, niestety, odebrało finezji temu występowi. Kolejnym Artystą był Hynek Navratil Jr i jego fenomenalny pokaz ekwilibrystyki. Ta precyzja, to skupienie, ta radość bycia na arenie i niezwykłe umiejętności oczarowały nie tylko mnie. Majstersztyk! Następnie na scenie pojawia się Hynek Navratil Senior ze swoimi kochanymi i ślicznymi pudlami. Pieski zaprezentowały swoje wdzięki i zdolności, pobiegały, rozbawiły nieco publiczność i ustąpiły miejsca Artystce z Wielkiej Brytani. Antonia Cawley, bo tak Jej na imię, popisała się żonglerką kapeluszami. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Było ciekawie, inaczej troszkę, co nie znaczy źle. Dwa razy, co prawda, spadły jej te kapelusze, ale nie przeszkadzało mi to. Zdarza się. Występ był tak miły, że ten mały błąd w ogóle nie miał znaczenia. Były już pieski, więc teraz przyszedł czas na nieco większe pupile i dlatego też na arenie pojawiły się najpierw wielbłądy. Urocze stworzenia majestatycznie kroczyły, raz wolniej, raz szybciej, po arenie robiąc bardzo nieznaczne „sztuczki”, które uprzyjemniły tylko ich występ. Jedna wielbłądzica nie omieszkała ukraść nam popcorn, co rozbawiło wszystkich, którzy mieli okazję to zobaczyć. Kolejno na arenę wkroczyły konie i zebry. Równie miło oglądało się te zwierzaki, które cudnie prezentowały się na bajecznie oświetlonej arenie. Po ich występie przyszedł czas na słonie – Sharon i Baby. Ogromne, ciemnoszare stworzenia wkroczyły na arenę tak lekko, jakby były uszyte z pluszu. Towarzyszył im Amedeo Folco z Włoch. I w tym momencie zaczął się przepiękny pokaz. Amedeo krążył między słoniami, a one z gracją i uroczą pewnością siebie prezentowały się gościom przybyłym pod namiot. Wydaje się to wprost niewiarygodne, że tak wielkie zwierzęta mogą z taką zwiewnością stąpać po arenie. Urzekła mnie ta więź, jaka była wyczuwalna między Artystą z Włoch, a jego przyjaciółmi słoniami. Tym wspaniałym występem zakończyła się pierwsza część programu.
Kilkunastominutowa przerwa dała okazję do zakupu przekąsek, napojów, a także do zrobienia zdjęć z Sharon i Baby. Nie omieszkałam nie skorzystać z okazji, aby w mojej kolekcji znalazła się fotka z takimi „osobistościami” cyrku. Wrażenie, jakie człowiek odczuwa stając niemal oko w ….. nogę słonia, jest nie do opisania. Na co dzień nie mamy okazji spotkać tak niezwykłych zwierząt, które okazały się bardzo przyjazne, a to oznacza, że nie traktują ludzi, jako swoich oprawców. Resztę przerwy spędziłam przyglądają się pracownikom cyrku, jak sprytnie układają zabezpieczenia niezbędne do rozpoczęcia drugiej części programu.

Nadchodzi czas, gdy ludzie powoli wracają pod namiot, a arena jest gotowa na ciąg dalszy spektaklu. Zaczyna się. Na arenę wkraczają lwy – jeden za drugim, powoli, ale pewnie. Zajmują swoje miejsca (wcześniej przygotowane „stołeczki”) i wypatrują swojego tresera – choć tu lepiej brzmi słowo – przyjaciela. Tym Kimś jest, wspomniany wcześniej, Hynek Navratil Jr. Są już w komplecie i zaczynają bawić i zadziwiać publiczność. Lwy z dumnie uniesionymi głowami, lwice z kobiecą gracją czarują publikę. Wśród tych dzikich kotów są dwie młodziutkie lwie dziewczynki – Athena i Helena. Obie są cudowne, ale Helena jest zdecydowanie bardziej niesforna i drażni się z Hynkiem niemal cały występ. Dzidzia Helena z cała pewnością zdobyła serca wszystkich obecnych tego dnia pod namiotem. Jakby świadoma swojej niezwykłości, bezczelnie ogląda się naokoło, sprawdzając zapewne, czy każdy widzi, jaka dziś jest niegrzeczna i dowcipna, a co za tym idzie, przeurocza. Po długim przedstawieniu nadchodzi czas, kiedy dzikie koty muszą opuścić arenę. Wielka szkoda, bo z cała pewnością, był to najlepszy punkt programu. Dodam jeszcze, że lwica, która była ostatnia w kolejce do wyjścia, nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie dostała buziaka i przytulasa od Hynka. Kiedy arena znowu była pusta, na plawicie pojawił się duet – Antonia i David z Czech, którzy zaprezentowali niezwykle przyjemny pokaz magii. David był głównym „czarodziejem”, a Antonia dzielnie mu towarzyszyła ubrana co rusz w nowy, śliczny kostium. Żałuję tylko, że ich show był taki krótki. Po emocjach związanych ze zwierzętami i czarami przychodzi kolej na pokaz akrobatyki w wykonaniu Alexandry Sazonovej z Uzbekistanu. Młoda dziewczyna i trapez kołowy. Było ciekawie, perfekcyjnie i bardzo miło. Cały pokaz idealnie dopasowany do muzyki. Ale i tutaj ponownie muszę wspomnieć o kostiumie – było smutno, bez efektu wow. Zdecydowanie przyjemniej jest, gdy Artystka swój perfekcjonizm i artyzm „ubierze” w subtelny, ale piękny kostium. Kiedy Alexandra wróciła za kurtynę, jej miejsce zajął niedźwiedź. Świetny misio i Hynko Jr bawili się razem na arenie jak dobrzy koledzy. Było kilka sztuczek, ale wszystko w granicach rozsądku. Niedźwiedź nie odstępował swojego tresera/przyjaciela na krok i widać było tą przyjaźń i zaufanie między nimi. Następnie na arenę wyszedł Ludwig i ponownie widziałam genialny występ. Artysta zaprezentował antypody i było spektakularnie. Swoboda, precyzja, opanowanie. Duma połączona z radością, która malowała się na twarzy Artysty po udanym występie dopełniła jego pokaz i z całą pewnością należał on do jednych z trzech najlepszych punktów tego programu. Ostatnimi Artystami byli Mesa Brothers z Kolumbii, którzy wystąpili na wysokiej linii poziomej. Ich pokaz był bardzo profesjonalny, ale nie na tyle ciekawy, aby mnie zachwycił. Jednak nie zmienia to faktu, że Artyści zaprezentowali klasę, talent i precyzję.
Jak w każdym cyrku, tak i w tym, musi być Klaun. W Cyrku Humberto tą zaszczytną „rolę” pełnił Steven Munoz z Portugalii. Klaun Steven miał kilka repryz i jedno entree. I repryzy i entree były nawet śmieszne, ale nie zachwyciły. Przynajmniej mnie. Nie umiem wytłumaczyć, czy Steven jeszcze nie jest zbyt dobry w swojej profesji, czy ja jestem zbyt wymagająca. Może to wynikać z faktu, że widziałam na arenie genialnego Komika Cyrkowego i, jak już gdzieś kiedyś wspomniałam, wysoko zawiesił poprzeczkę kolegom po fachu.
Nie mogę zapomnieć i nie wspomnieć o pracownikach technicznych w Cyrku Humberto, którzy zachwycili mnie swoim pełnym zaangażowaniem w swoją pracę, sprytem, szybkością i genialną współpracą.
Kiedy program dobiegł końca na arenę wyszli wszyscy Artyści. Pierwszy wkroczył Hynek Navratil Jr ubrany w czerwony, dopasowany frak, pasujące kolorystycznie spodnie, czarne buty i cylinder. Po króciutkiej chwili dołączyli do Niego pozostali Artyści. Wszystko to w rytm piosenki „This is me”. Szalejące światła, prześlicznie ubrani i uśmiechnięci Artyści falujący do muzyki, oklaski. Oczarowana tym wszystkim poczułam łzy na policzkach. Otarłam szybko „dowody” mojego wzruszenia. Niepotrzebnie. W ułamek sekundy byłam już zalana łzami. Emocje. Było mi teraz wszystko jedno, czy Ktoś to zobaczy. Podobało mi się. Szalenie mi się podobało. Płakałam, bo było przepięknie, bo nadszedł koniec i musiałam opuścić Świat, w którym wszystko jest możliwe...
Ale ja tam wrócę...!!