Dziś post nieco inny, bo i wyjazd i wizyta w cyrku była
zupełnie inna, wyjątkowa, a o dokładnych wrażeniach z programu już niebawem. To
wszystko jeszcze chwilę musi do mnie dotrzeć.
Był sobie mały chłopiec, który w telewizji uwielbiał oglądać
emitowane festiwale sztuki cyrkowej w Monte Carlo, słysząc od babci czy
rodziców że to „największy cyrk na świecie”, że ”ta pokazywana Pani i ten Pan
to rodzina książęca” i widząc te niesamowite występy i mnóstwo zwierząt po
prostu stwierdził że chciałby tam być.
I kiedy ten mały chłopiec stał się nieco większym chłopcem
to marzenie by zobaczyć festiwal cyrkowy w Monte Carlo było jeszcze większe, i
tak wzrastało ono przez podstawówkę, gimnazjum, liceum, 5 lat studiów i wciąż
to było tylko marzenie…
Co roku podziwianie wydarzeń związanych z festiwalem było
możliwe tylko na ekranie TV, laptopa, smartfona, czy poprzez przeglądanie
cyrkowych pamiątek w kolekcji. Kiedy nadszedł moment, że okres edukacji w życiu
dobiega końca, tak nagle bez większego zastanowienia postanowił, że jak skończy
studia trzeba zaszaleć i wybrać się na 46 Międzynarodowy Festiwal Sztuki
Cyrkowej w Monte Carlo.
I tak oto jestem już kilka dni po wyprawie życia na
największy, najbardziej prestiżowy Festiwal poświęcony najpiękniejszej sztuce
świata, z jednej strony bardzo zadowolony, z drugiej nieco smutny, bo jednak to
wszystko tak szybko minęło, a mogło by trwać wiecznie…
Kto by pomyślał, że na wyprawę moich marzeń namówię i to
dość szybko ojca i dziadka. Nie ukrywam, że głównym celem było zabrać towarzyszy
na mój pierwszy w życiu lot samolotem. Jeszcze nie tak dawno nawet bym pomyślał,
że wsiądę do samolotu, ale co chęć zobaczenia cyrku w Monte Carlo nie robi z
człowiekiem. Prawdę mówiąc następnym razem to chyba jednak wybiorę pociągi i
autobusy, bo o ile lęku wysokości nie mam, to ciągle jakieś niepokojące
dźwięki, hałas, ciasnota, duchota, i wieczne bujanie samolotem sprawiło, że podróż
choć szybka to był jeden wielki koszmar. Leciałem pierwszy i chyba ostatni raz.
Pomijając ceny biletów lotniczych…
Na szczęście bezpiecznie dolecieliśmy, i 17 stycznia 2024
roku oficjalnie rozpoczęliśmy trzy pokoleniowy męski wypad do Nicei oraz
Monako. Widok z hotelu w Nicei na bazylikę Notre Dame był bajeczny o każdej
porze dnia i nocy. Zwłaszcza mew, które dumnie zasiadały na dachu bazyliki i
zerkały nam w okna. 18 stycznia to była iście letnia pogoda aż 19 stopni w
cieniu, grzejące słońce – to jak na styczeń dla mnie nieporozumienie haha.
Minus 19 to już brzmi lepiej.
Zwiedzanie Nicei i podziwianie lazurowego wybrzeża,
wchodzenie na wzgórza to coś co musiało się zdarzyć, w końcu być w innym
zakątku świata i nic nie zwiedzać? Także w pierwsze dwa dni mieliśmy w nogach niemal
40 km, a ja podziwiałem kondycję dziadka – wielki szacun dla niego, ale cieszył
się z takiej wyprawy jak ja.
Nastał jeden z najbardziej ekscytujących dni w moim życiu –
19 stycznia 2024 roku. Dojazd do Monako i… taki długi moment z cyklu: „to się
nie dzieję naprawdę” „nie wierzę że tu jestem”, i tak jeszcze gdzieś tli się ta
myśl, że to wszystko było jakimś długim realistycznym snem, ale jednak to się
wydarzyło i byłem, i widziałem na żywo Fontvieille Chapiteau, a w nim cyrkowe
cuda, niemalże nie z tej ziemi. Bo przecież każdy miłośnik cyrku doskonale wie,
że Festiwal w Monte Carlo to Himalaje tego co można „zdobyć”, ciężko znaleźć
spektakle tradycyjnego cyrku z prawdziwego zdarzenia na wyższym poziomie. Choć
w wielu jeszcze cyrkach i na wielu festiwalach nie byłem, to chyba już nic nie
zastąpi tego legendarnego w Monte Carlo.
Zobaczyć na własne oczy, usłyszeć na własne uszy to co było przez dwadzieścia
lat dla mnie czymś totalnie odległym, czymś dla elit, czymś co pozostanie tylko
marzeniem i programkiem zakupionym z internetu czy filmem na YouTube spełniło
się i nikt mi tego nie odbierze. Można by zażartować – teraz czas umierać, ale
mam jeszcze inne cele w życiu, choć jeden z kilku głównych mogę odhaczyć.
Nie da się, a przynajmniej póki co nie jestem w stanie
opisać, ile pozytywnych emocji, radości dał mi widok areny przepełnionej
dziesiątkami najlepszych artystów, dźwięk marszu festiwalowego na żywo, parada flag, zasiadanie pod tym legendarnym namiotem, oglądanie bogatych programów, choć może
i gdzieś pewne elementy mnie nie do końca się podobały, choć legenda klaunady
Fumagalli nie zaprezentował pełni swoich umiejętności, i po prostu sobie był,
to ta cała atmosfera, oglądanie programu wśród głównie miłośników cyrku,
artystów i dyrekcji, poziom artystyczny, oprawy i zabezpieczenia, każdy
najmniejszy element sprawił, że czułem się jak w cyrkowym raju na ziemi. I jakim
cudem ja prosty ludzik kujawsko-pomorski się tam znalazł? Nie mam pojęcia, ale
jedno jest pewne dałbym wszystko żeby być tam znowu…
Merci!